Polityka historyczna oraz lokalna tożsamość we Wrocławiu po roku 1989
„Oddajcie z powrotem, co do nas należy“ – walka o symbole historii.

Zmiany, jakie zaszły w społecznej świadomości i samookreśleniu się wrocławian po 1989 r., świadczą w szczególnej mierze o tym, że historia może przejąć na siebie funkcję twórcy tożsamości. Chodzi w tym przypadku o powolne odnajdowanie tożsamości w etapach: poznania, zaakceptowania i szanowania dziejów własnego miasta, które u niektórych mieszkańców rozpoczęło się częściowo jeszcze przed demokratyzacją Polski. Przez długi czas po roku 1945, większą część wrocławian łączył ze sobą pewien rodzaj „tożsamości z ziemiami zachodnimi“ (Thum, 2003, s. 519), która polegała na braku poczucia przynależności do miasta. Opierało się to na ciągle niepewnym i przejściowym statusie mieszkańców w byłym wschodnioniemieckim mieście. Strach przed ponownym przymusowym przesiedleniem był na tyle silny, że wiele osób jeszcze w latach 70-tych trzymało w piwnicach wózki, na których wywozili z Kresów cały swój dobytek (wywiad z p. Maciejewską, o wspomnieniach ówczesnych mieszkańców również: Bömelburg, 2001). W ten sposób mentalne zadomowienie się we Wrocławiu zostało utrudnione, jeżeli nie uniemożliwione.
Poza tym mieszkańcy Wrocławia znajdowali się jak gdyby w ciągłym stanie schizofrenii, która miała swoje źródło w sprzeczności między komunistyczną ideologią, a przeżywaną rzeczywistością. Podczas gdy polityczne elity zapewniały, że Wrocław i cały ten region są „staropolskimi ziemiami“, przesiedleni musieli sami sobie wyjaśniać, dlaczego na ich strychach znajdują się niemieckie książki i listy, a na solniczce napisane jest „Salz“ a nie „sól“ (wywiad z p. Maciejewską). Dla wielu takie doświadczenia stały się pierwszym krokiem w kierunku znalezienia prawdy i tożsamości.
Po roku 1989 większość wrocławian mogła, a także chciała uzyskać dostęp do zbyt długo przemilczanej przeszłości swojego miasta. Potrzeba informacji oraz zainteresowanie lokalną i regionalną historią były tak duże, że nawet prasa codzienna nie mogła tego ignorować i poświęcała historii miasta całe cykle artykułów (por. cykl o historii osiedlonych Dolnoślązaków w Gazecie Wyborczej z 21. grudnia 2003). Zbudowana w ten sposób, krok po kroku, lokalna tożsamość mieszkańców bardzo szybko zaczęła objawiać się w ich zachowaniu i stosunku do przeszłości swego miejsca zamieszkania. I tak wielu wrocławian było lub nadal są nie tylko dumni z byłych mieszkańców miasta i ich osiągnięć, lecz także chcą to okazać na zewnątrz poprzez nieprzerwane od 1989 r. restaurowanie budynków (np. przy rynku), bądź też wznoszenie pomników sławnym obywatelom miasta (np.: Edith Stein, Dietrich Bonhoeffer - fot.1, 2). Poza tym zastrzegli sobie prawo do współdecydowania w ważnych dla miasta sprawach (przede wszystkim jeżeli chodzi o rozwój miasta i ochronę pomników - wywiad z p. Maciejewską). Przynajmniej na forum publicznym, na przykład na łamach Gazety Wyborczej wrocławianie angażują się aktywnie w sprawy miasta: czy powinniśmy dopuścić do wybudowania kolejnego domu towarowego, zatkać dziury na ulicy X czy lepiej zainwestować te środki w popadający w ruinę kościół (wywiad z p. Maciejewską)? W przypadku podobnych pytań zapadają zazwyczaj decyzje na korzyść ochrony pomników, zwłaszcza, że Wrocław jest jedynym polskim miastem, które powołało do życia „Program pomocy przy restauracji zabytków“. Mieszkańcy uważnie śledzą rozwój miejskiego budownictwa, zwracają uwagę na obraz „Wrocka“ (życzliwe przezwisko Wrocławia) w zagranicznych mediach oraz reagują bardzo zdecydowanie, jeżeli chodzi o obronę ich lokalnej tożsamości. W związku z tym Gazeta Wyborcza rozpoczęła w roku 2000 akcję pod nazwą „Oddajcie, co nasze“. Chodziło o odzyskanie dzieł sztuki, które po wojnie zostały wywiezione z Wrocławia i rozwiezione po warszawskich muzeach (Gazeta Wyborcza 21. kwiecień 2000). I chociaż uroczyste obchodzenie tysiącletniego jubileuszu miasta było najkorzystniejszą okazją do postulowania powrotu przynajmniej niektórych ważniejszych związanych z historią miasta symboli, to wśród wrocławian pragnienie to pojawiło się dużo wcześniej. To właśnie oni uskarżali się na łamach prasy na politykę stolicy wobec sztuki i odczuwali jako wielką niesprawiedliwość fakt bycia w pewnym sensie ograbionym z części ich historii (wywiad z p. Maciejewską). Dlatego dziennikarze wrocławskiej redakcji Gazety Wyborczej poczuli się powołani – nie w imieniu ich gazety, czy też jakiejś politycznej partii, lecz w imieniu mieszkańców miasta – do pojechania do stolicy i proszenia dyrekcji Muzeum Narodowego i Wojskowego o zwrot na początek: średniowiecznych tarcz straży miejskiej (tzw. pawęży) oraz ołtarza podarowanego wrocławskiej katedrze osobiście przez Piotra Wartemberga (wywiad z p. Maciejewską). Wynik tej akcji był rozczarowujący. Kierownictwo muzeów ani nie było gotowe na żadne ustępstwa ani nie pokazało choć trochę dobrej woli, by uznać przetransportowanie wrocławskich dzieł sztuki po 1945 r. post festum za niesprawiedliwe. Jako usprawiedliwienie ówczesnych działań podawano zarówno praktyczne, jak ochrona przed zniszczeniem i „szabrem“, jak i ideologiczne powody, czyli rozproszenie (w dosłownym znaczeniu tego słowa) niemieckiego charakteru Śląska po całym kraju. Natomiast o wiele bardziej nie do przyjęcia i poniżające były uwagi warszawskich dyrektorów muzeów w stosunku do samookreślenia się wrocławian. Zarzucali oni mieszkańcom miasta brak narodowego partiotyzmu, dopytywali się, czy we Wrocławiu stoi również pomnik ku chwale Bolesława Chrobrego, pierwszego króla Polski, a także nie potrafili zrozumieć, jak wrocławianie z czystym sumieniem mogą widzieć się spadkobiercami poniemieckich dzieł sztuki. „Albo jesteście Polakami, albo nimi nie jesteście uznając niemieckie dziedzictwo“, mówiono według Beaty Maciejewskiej. Albo, albo: wrocławianie powinni się zdecydować. Tymczasem podobne wypowiedzi z cytowanych przez Gazetę Wyborczą wywiadów wywołały wśród obywateli falę protestu, która jest bardzo dobrze udokumentowana w postaci listów od czytelników w archiwach gazety. Na temat wypowiadały się również znane osobistości z kręgu polityki, kultury i oświaty, przy czym jeden z profesorów mówił nawet o prawie do lokalnej tożsamości, której wrocławianom odmawiają przedstawiciele stolicy. W kłótni o dobra kultury doszło w końcu do niejakich postępów na szczeblu politycznym, po interwencji ministrów kultury i obrony. W ten sposób we wrocławskim Muzeum Wojska Polskiego można obecnie podziwiać przynajmniej jedną ze średniowiecznych tarcz, chociaż została ona tylko wypożyczona. Żeby i inne dobra kultury śląskiej trafiły z powrotem do miejsc, do których historycznie należą, należałoby wejść na drogę sądową, czego zasadność jest właśnie sprawdzana. Specjalnie do tego powołana komisja zbiera i kataloguje informacje na temat znajdujących się w Polsce i za granicą dóbr kultury Śląska.
Jak widać na przykładzie walki o symbole, historia może stać się nie tylko czynnikiem łączącym (jak w przypadku wrocławian między sobą) lecz także instrumentem izolującym (wobec reszty Polski) – Beata Maciejewska określiła tę kłótnię o dobra kultury mianem „wojny“, w której wrocławianie nie mają w Polsce sojuszników. Ten zaciekły opór przeciwko odczuwanej ze strony stolicy arogancji udowadnia przynajmniej, że budowa lokalnej bądź regionalnej tożsamości zapoczątkowała jednocześnie proces emancypacji od centrum.
Wrocławianie przykładają dużą wagę do symboli oraz do tego wszystkiego, co odzwierciedla historię miasta oraz może być postrzegane jako czynnik identyfikacyjny. Warto tu zwrócić uwagę na historyczny herb miasta z 1530 r. (fot. 3), który został zastąpiony przez własne projekty najpierw w roku 1938 przez narodowych socjalistów, a następnie w 1948 r. przez komunistów. Dopiero w 1990 r. Rada Miasta Wrocławia przywróciła poprzedni herb, by przedstawić obrazowo wielokulturową przeszłość miasta: i tak pokazuje on obok czeskiego lwa i śląskiego orła również i głowę Jana Ewangelisty – patrona kaplicy ratuszowej.
Mieszkańcy są dumni ze swojej lokalnej tożsamości i wielokulturowej przeszłości, co zwiedzającym miasto uświadamiają naklejki na niektórych samochodach o treści: „Jestem Dolnoślązakiem, a Wrocław to moja stolica“. Były one pomysłem regionalnego dodatku do Gazety Wyborczej i cieszyły się według niego dużą popularnością.
Podsumowując lokalną tożsamość wrocławian można po uwzględnieniu różnic między generacjami stwierdzić, że to przeważnie starsi obywatele szczególnie silnie podkreślają swoją przynależność do Wrocławia oraz wykorzystują historię jako narzędzie w celu odnalezienia swojej własnej tożsamości. To oni chcieli dowiedzieć się po 1989 r. kim są byli właściciele ich domów oraz jaka jest historia zamieszkiwanych przez nich dzielnic. Młodsze pokolenie natomiast nie myśli już tak mocno w lokalnych kategoriach. Porusza się ono raczej na europejskiej bądź globalnej płaszczyźnie. Jednakże i młodych wrocławian można nazwać entuzjastami, odczuwającymi pewną dumę z wizerunku ich miasta, którzy z drugiej strony nie są jednak aż tak bardzo świadomi swojej lokalnej tożsamości. Dla nich – urodzonych i wychowanych we Wrocławiu – oczywistością jest, że w ich mieście na budynkach znajdują się częściowo niemieckie napisy i nazwy, że wpływy pruskie, czeskie, żydowskie i polskie egzystują obok siebie. Córka jednej z naszych rozmówczyń zdziwiona była wyglądem Krakowa. Tam wszystko napisane jest po polsku, co dla tej małej dziewczynki jest całkowicie niezrozumiałe, ponieważ jako wrocławianka przywykła do innej rzeczywistości.


  PRZEJDŹ NA FORUM