NOWE POSTY | NOWE TEMATY | POPULARNE | STAT | RSS | KONTAKT | REJESTRACJA | Login: Hasło: rss dla

HOME » POGADUCHY KRÓTKOFALOWCÓW » O BIAŁEJ GORĄCZCE POCZYTAJ SOBIE TUTAJ:

Przejdz do dołu stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

O białej gorączce poczytaj sobie tutaj:

Biała gorączka pajacu
  
Michal_Czarkowski_sq4ctp
10.05.2018 02:04:28
poziom najwyższy i najjaśniejszy :-)



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: ko13oc

Posty: 3413 #2544020
Od: 2017-11-21


Ilość edycji wpisu: 1
    white.culson pisze:

    Biała gorączka
    Głos pyta pasterza, jakie ma życzenie. Chce skrzynkę wódki i dostaje. Potem drugą i jeszcze jedną, bo takie ma trzecie życzenie. – To ty pewnie jesteś złota rybka? – bełkocze pasterz. – Nie, człowieku. Ja jestem Biała Gorączka. Opowiadanie tego kawału to takie draństwo, taka sama podłość jak opowiadanie kawałów o piecach, Żydach i komorach gazowych. Ale opowiadają go Ewenkowie i pękają przy tym ze śmiechu. Bo to o nich. A wóda to ich cyklon b. Tylko działa wolniej. A teraz uważaj. W tym tekście czterdzieści cztery razy pada słowo „umrzeć”, „zabić”, „śmierć”. Jedenaście razy słowo „karabin”, piętnaście razy słowo „wódka” i tylko jeden raz słowo „miłość”, do tego nieszczęśliwa. Jak ci nie pasuje, nie czytaj. List do Boga Szamanka na oczach wszystkich zmienia się w stuletnią staruchę. Zarzuca garb na plecy , nogi wykrzywiają się jej w pałąk, a słowa skrzypią jak wieko trumny . Przykazuje, żeby Lena spisała wszystko, czego potrzebuje od duchów. Lena zaczyna więc tak: „Szanowny Sowoki. W pierwszych słowach mego listu zwracam się do Ciebie z uprzejmą prośbą, żeby te Ruski oddali nasze ziemie...”. Szamanka czyta i zrywa boki ze śmiechu. Tak można zacząć petycję do gubernatora, a nie list do Boga. Trzeba czysto po ludzku, jak do brata. – Ale ja nie umiem – mówi Lena – całe życie pisałam tylko do urzędników. Zawsze było „żądamy”, „domagamy się”, „nasze ziemie”, „my , naród Ewenków” Więc ja dyktuję, a szamanka pisze po ludzku. W pierwszej
    kolejności, żeby oddali ziemię, potem, żeby naród przestał pić i żeby pojawił się cel. Żeby młodzi kończyli szkoły i żeby mój Dima wyszedł na wolność i też nie pił więcej, a z nim mój Jura i Swietka, Masza, Tinka, Borka, Tania, Maksim, Dańka... Dużo tego było. Dwie kartki zapisane drobno po obu stronach. Potem szamanka mówi, że Lena ma wyśpiewać to wszystko w swoim języku, bo starucha, która wchodzi w nią podczas obrzędów, nie rozumie po rusku, a tylko ona może przekazać duchom prośby ludu. – To zaśpiewałam na całą tajgę – mówi Lena. – A z nami był mój naród. Pasterze i myśliwi. Przerażeni słuchają chrapliwego wycia Leny . „Belekeldu! Belekeldu! Ratuj nas, dobry Sowoki, bo giniemy!”. I ciarki drą ich pazurami po plecach, i strach bierze, jak wtedy , kiedy niedźwiedzia spotkają w tajdze albo samego diabła. BRYGADA Lena Kolesowa to mały człowiek z małą, ale bardzo szorstką, chropowatą dłonią, w przyciemnionych okularach i z rokokową blond ondulacją. Urodziła się pięćdziesiąt lat temu w tajdze, wychowała w namiocie, więc nigdy nie jest jej zimno. Całą zimę chodzi w jesiennej kurtce i untach, długich butach z futra renifera. Problemy z kolanami wzięły się u niej pewnie z niespotykanej w jej narodzie nadwagi. Ewenkowie są bardzo szczupli, żylaści i niscy . Ciemna skóra i włosy , oczy kasztanowe, cera tłusta. W obliczach coś tragicznego. Szczególnie mężczyźni ponuro patrzą spode łba. Na płaskich twarzach bez zarostu srożą się wydatne fałdy nadoczodołowe ze zmarszczonymi od urodzenia brwiami. Przywitasz którego ciepłym słowem, na sto procent nawet nie odburknie w twoją stronę. Kobiety , stare i młode, chociaż bardzo szczupłe, ruszają się ciężko i niezgrabnie, jakby niosły wielki ciężar. Piersi małe, w talii bez wcięcia, ale skośne oczy na szczęście wyglądają, jakby zaraz miały zmrużyć się w uśmiechu. Lena jest wdową, żyje z rodziną w wiosce Bamnak w obwodzie amurskim, na wschodzie Syberii. Jest liderką miejscowych Ewenków.
    W marcu 1985 roku w Związku Radzieckim do władzy dochodzi Michaił Gorbaczow. Rozpoczyna się pierestrojka, a Lena dostaje pracę zootechnika w rodzinnym sowchozie Udarnik. W jej brygadzie numer jeden jest siedemnastu pasterzy , w tym dwie kobiety , dwóch czternastoletnich chłopców i trzy i pół tysiąca reniferów. Pierwszy – płuca W grudniu 1991 roku rozpada się Związek Radziecki, a w brygadzie numer jeden ginie Sasza Jakowlew. Załamał się lód, kiedy przepędzali stado przez rzekę. Sasza ukończył szkołę lotniczą w mieście, ożenił się tam i miał dziecko. Potem się rozwiódł, wrócił do rodzinnej wioski i zaczął strasznie pić. Miał trzydzieści lat. W brygadzie zostało szesnastu pasterzy . Drugi – gardło Miał pięćdziesiąt jeden lat. Dwudziestego siódmego marca 1993 roku zapił się na śmierć. Jurij Trifanow był brygadzistą i wujkiem Leny . Owdowił Tamarę. Ewenkowie rzadko rejestrują swoje związki. Dogadują się z kobietą i przenoszą z nią do swojego namiotu albo domu. Tak wygląda ich ślub. Nigdy nie urządzają z tego powodu uroczystości. Jura całe życie spędził w tajdze. Nie miał nawet domu w wiosce jak inni pasterze, ale kiedy umarł, Tamara przeniosła się tam na stałe i piła tak długo, aż ją sparaliżowało. Nie mogła już wyjść do sklepu ani podnieść szklanki do ust, więc umarła. Zostawiła troje dzieci, ale to nie było potomstwo Jury , tylko jej pierwszego męża. Dwoje z nich umarło nieco później. Trzeci, młody Jura, to postać legendarna. Jest pasterzem. Wybiegł kiedyś z namiotu w środku zimy bez kurtki i czapki. Był zupełnie trzeźwy , ale po potężnym, kilkudniowym pijaństwie. Gnał przed siebie bez zatrzymania dwie doby . Miał tylko jeden bochenek chleba, a w nocy temperatura spadała do minus czterdziestu stopni. Na swoim terytorium łowieckim trafił na jego ślady rosyjski myśliwy . Był przekonany , że to kłusownik, więc ruszył za nim pojazdem gąsienicowym. Przejechał w głębokim śniegu przez tajgę sto dwadzieścia kilometrów, nim
    go dognał. Jura nie wiedział, dlaczego i jak długo biegnie. Wydawało mu się, że do swojego obozowiska, chociaż cały czas się od niego oddalał. Myśliwy widział ogromne, przerażone oczy Jury , jego nienaturalnie rozszerzone źrenice, więc o nic nie pytał. Od razu poznał białą gorączkę. Po śmierci brygadzisty zostało tylko piętnastu pasterzy . Trzeci – głowa Śmierć pasterzy nie przysparzała problemów, bo po upadku ZSRR zlikwidowano dotacje dla kołchozów i stado topniało w oczach. Dwa pozostałe już dawno zostały wybite. Sowchoz Udarnik umierał. Ubój prowadzono zawsze na zimowym koczowisku. W 1993 roku było tak samo. Dwudziestego dziewiątego listopada po mięso przyleciały śmigłowce, jak zawsze przy okazji przywiozły pasterzom prowiant. Jak zawsze głównie wódkę. Wyposzczeni pasterze pili bez opamiętania, a rano koło namiotu znaleźli martwego Siergieja Safronowa. Chłopak spił się, upadł, rozbił głowę i zamarzł. Był najmłodszy w brygadzie. Miał dwadzieścia jeden lat. Nowy brygadzista trzy dni wiózł go saniami przez tajgę do wioski. W Bamnaku miejscowa lekarka odkryła, że Siergiej nie zamarzł, tylko umarł na skutek „urazu mózgowo-czaszkowego ze złamaniem kości czaszki i urazem pnia mózgu”, zatem od uderzenia ciężkim przedmiotem w głowę. W brygadzie zostało czternastu pasterzy . Czwarty – piersi Nowym brygadzistą zostaje Siergiej Trifanow, rodzony starszy brat mojej Leny , zarazem siostrzeniec poprzedniego brygadzisty . Rodzina zabitego chłopca obarczyła go winą za śmierć Siergieja. Pasterz pił z rozpaczy do Nowego Roku, wytrzeźwiał, a ósmego stycznia 1994 roku ruszył w tajgę. W szpitalnych dokumentach zanotowano: „Obustronna rana postrzałowa klatki piersiowej”. Miał trzydzieści osiem lat, kiedy z karabinu przestrzelił sobie piersi na wylot. Jego żona szybko wyszła za mąż, ale strasznie piła, więc mąż tłukł ją bez miłosierdzia.
    – Bo to Ruski był – mówi jej szwagierka Lena Kolesowa. – Po roku od tego bicia umarła, ale była wiosna, kra na rzece i nie można było zawieźć jej na ekspertyzę do miasta – i tak rozeszło się po kościach. Po bracie Leny i jego żonie zostały dwie kilkuletnie córki, które przygarnęły koleżanki matki. Zostało ich trzynastu. Piąty – głowa Pasterze przeprowadzili własne śledztwo i wyszło, że to Wołodia Jakowlew, starszy brat Saszy , tego, który utonął trzy lata wcześniej, zabił Siergieja Safronowa. Wołodia to stary wioskowy bandzior, który odsiedział już jeden dziesięcioletni wyrok za zabójstwo. Kiedy ziemia zaczęła palić mu się pod nogami, ukrył się w tajdze. Przyjechali milicjanci z miasteczka, ale nie mieli najmniejszej szansy wytropić prawdziwego człowieka lasu, tajożnika z dziada pradziada, więc ogłosili, że kto go zobaczy , ma prawo i obowiązek zastrzelić go jak wściekłego psa albo wilka. Obwód amurski jest wielki jak Polska. Prawie cały porasta bezludna tajga, a tereny sowchozu Udarnik zajmują niemal dziesiątą część prowincji, trzy i osiem dziesiątych miliona hektarów, więc polowanie na Wołodię trwało cały rok. Dopiero trzydziestego grudnia 1994 roku wytropili go i osaczyli koledzy z jego brygady . Nawet nie wzywali, żeby się poddał. Miał pięćdziesiąt lat. Żył samotnie, bez rodziny . I tak zostało ich dwunastu. KSIĘGA ZGONÓW Pijany Ewenk, Buriat, Mongoł, Tuwiniec, Czukcza to wyjątkowo przykry widok. Zacząć trzeba od tego, że zwala go z nóg dawka, po której Rosjanin, Polak, a nawet Niemiec spokojnie prowadzą samochód – a ten wala się po trotuarze. Ludy Azji Północnej mają bardzo słabą tolerancję na alkohol. Ale różnica nie jest tylko ilościowa. Rosjanie mówią, że oni po wódce zachowują się „nieadekwatnie”. Bardzo trafny opis. Wszystko, co robią, nie przystaje do rzeczywistości. Rozbierają się na mrozie, skaczą z mostu do zamarzniętej rzeki, siadają na ruchliwej drodze... Zwykle
    poważni i wycofani, zaczynają być bardzo głośni, śmieją się nieprawdziwie, jakby zmuszali się do radości. Zwykle wstrzemięźliwi, a nawet oschli, niezdolni do okazywania uczuć, niecierpiący słowiańskich serdeczności i ruskiego obcałowywania się, po wódce robią się obleśnie przylepni, by za sekundę bez powodu złapać za noże, które tradycyjnie mają zawsze przy sobie. Kiedy w Bamnaku na ulicy zaczepia mnie pijany Ewenk, zawsze chce czegoś księżycowo idiotycznego. Żebym zabrał go ze sobą do Ameryki, zaprowadził na pociąg do Moskwy (w wiosce nie ma kolei) albo dał mu dziesięć tysięcy rubli (tysiąc złotych). Który pijak na świecie żąda takiej kwoty!? Kiedy próbuję się dowiedzieć, skąd mu się wzięła, nie umie wytłumaczyć i bierze się do bicia. Rosjanie wszystkich niesłowiańskich mieszkańców Syberii nazywają pogardliwie cziurkami. Wymyślają na ich temat niezliczone kawały , tak jak my wymyślamy kawały o mieszkańcach Wąchocka, a Amerykanie o głupich Polaczkach. Piloci nie chcą latać nad Czukotką, bo miejscowi lubią wsiadać i wysiadać w biegu. Jak większość kawałów także i te wzięły się z obserwacji życia codziennego – w tym przypadku pijaków. W Bamnaku jest szpitalik z kilkoma łóżkami i jedna emerytowana lekarka. Pediatra, który przyjmuje porody , wyrywa zęby , usuwa niechciane ciąże, ustala przyczyny wszystkich wypadków śmiertelnych w wiosce i okolicy . Każdy wpisuje do księgi zgonów, która jest prowadzona od 1964 roku. – Nawet jak nie odnaleziono ciała – mówi doktor Natalia Borisowa – tak jak Saszy Jakowlewa, którego wciągnęło pod lód. W wiosce mieszka czterysta osiemdziesiąt siedem osób (to znaczy tyle jest zameldowanych, bo wielu pasterzy i myśliwych pojawia się tu tylko na kilka dni w roku). Dwustu ośmiu z nich to Ewenkowie. Z każdym rokiem rodzi się mniej dzieci. W 2007 czworo, w tym – pięcioro. Wertuję księgę zgonów. Średnio dziesięć, piętnaście wpisów w roku. Na przykład w 1992 roku, kiedy zawalił się Kraj Rad, doktor Natalia dokonała dziesięciu wpisów. Trzech Rosjan umarło śmiercią naturalną, siedmiu Ewenków – tragiczną. Dwóch zatruło się alkoholem, jeden po pijanemu wypadł z łódki, dwudziestosiedmioletnia dziewczyna umarła, bo miała
    „liczne złamania kości miednicy z urazami organów wewnętrznych”, ale doktor Natalia nie pamięta, co się stało. Wygląda na wypadek samochodowy , ale tutaj przecież nie ma dróg. Pięćdziesięciosześcioletnia Lidia zamarzła na wiejskiej ulicy , czterdziestopięcioletni Oleg powiesił się, a trzydziestoletni Aleksander zginął od kuli. „Rana postrzałowa głowy z przemieszczeniem kości czaszki”. – Oni zawsze strzelają pod brodę – szepcze smutno siostra Jelena, dojrzała, po ewenkijsku piękna, zadbana kobieta. – Tylko tak można z karabinu. Mój ojciec się tak zastrzelił. I brat. Jadą w tajgę, wódka się kończy , trzeźwieją, ale właśnie wtedy zaczynają się halucynacje, biała gorączka. – Wcześniej mniej pili? – pytam. – Wcale nie. Ale nie było powodów tak się mordować. Teraz jest biedniej, to rozpoczęła się wielka produkcja samogonu i picie wynalazków. – Dzisiaj wróciłem z tajgi, gdzie gościli mnie spirytusem technicznym. – Który potrafią doprawić, żeby był mocniejszy , na przykład demerolem, tabletkami na uspokojenie. Po tym jest bardzo dużo zatruć. Zamarzają, płoną w namiotach, chwytają za noże. – Rosjanie też dużo piją. – Jasne, ale wypiją szklankę i normalnie chodzą, a Ewenkowie padają. – I jeszcze ta nienawiść Ruskich i Ewenków – dodaje doktor Natalia. – Może z tej biedy? Z beznadziei, bezprawia, bezrobocia? U nas młodzi nawet na bezrobocie nie mogą się zapisać, bo w mieście trzeba się meldować, pokazywać co miesiąc, a to ogromna wyprawa, na dwa dni. – Ilu macie teraz pacjentów w szpitalu? – pytam na koniec. – Jednego. Lenoczka Kolesowa, trzyletnia wnuczka Leny , u której mieszkasz. Jej matka pije nieprzytomnie od paru dni, to wzięłyśmy małą na przechowanie. Zawsze tak robimy , kiedy rodzice zapiją. W dzień dzieci są w przedszkolu, w nocy u nas. Takie wioskowe pogotowie opiekuńcze. Doktor Natalia zamyśliła się na chwilę. – Na początku do księgi zgonów wpisywałam ludzi po siedemdziesiąt, osiemdziesiąt lat. Teraz takich nie ma. Pięćdziesięciolatek to patriarcha, wybryk natury . Pięćdziesięcioletnie kobiety mają starczą demencję. Tu się żyje do czterdziestki.
    Szósty – piersi Strzelił sobie z karabinu w pierś. To było dwudziestego pierwszego marca 1996 roku. Nazywał się Paweł Jakowlew, był wdowcem bez dzieci. Nie był spokrewniony z Wołodią i Saszą, którzy zginęli wcześniej. Prawie wszyscy miejscowi Ewenkowie noszą jedno z pięciu rosyjskich nazwisk, które przydzielono im w latach trzydziestych. Paweł miał sześćdziesiąt sześć lat, był najstarszym pasterzem w brygadzie. Kilka tygodni wcześniej poparzył się straszliwie wrzątkiem, ale się nie leczył, więc w rany wdało się zakażenie. Przyjechał z tajgi do wioski, ale nawet nie zjawił się w szpitalu. Żył jak nędzarz w szopach i komórkach. Nie miał domu. W brygadzie numer jeden zostało jedenastu pasterzy . Siódmy – piersi Dziesięć dni później o czwartej nad ranem w Bamnaku strzelił do siebie Sasza Markow. Jego żona pobiegła po Lenę Kolesową, bo w tajdze przywykła, że od leczenia ludzi i reniferów jest ich zootechnik. Sasza miał w piersiach małą ranę, z której nie ciekła krew. Siedział na podłodze. Pasterze nie cierpią sprzętów domowych. Po wejściu do mieszkania, nie powieszą kurtki na wieszaku, tylko rzucą ją pod nogi. Śpią i jedzą na podłodze, a jeśli muszą usiąść za stołem, kucają na krześle z kolanami pod brodą jak przy piecyku w namiocie. Lena kazała przenieść rannego Saszę do szpitala, ale doktor Natalia Borisowa nie potrafiła przeprowadzić skomplikowanej operacji. Pasterz umarł w samochodzie w drodze do miasteczka. I tak w brygadzie zostało dziesięciu pasterzy . Ósmy – gardło A w zasadzie ósma. Bo to Lena Safronowa, żona Saszy . Miesiąc później, w maju 1996 roku, zapiła się na śmierć. Nie mieli wspólnych dzieci. Ona miała panieńskie, dwunastoletnią Maszę i czternastoletnią Tanię. Zamieszkały u ciotki, a potem trafiły do domu dziecka. Obie strasznie piją. W zeszłym roku sąd umieścił dwóch synków Tani w domu dziecka.
    – Kiedyś do niej przyszliśmy – mówi doktor Natalia, która jest członkiem komisji socjalnej w wiosce – a ona czteromiesięczne niemowlę karmi z butelki wodą po gotowaniu klusek. Zostało dziewięciu pasterzy . Dziewiąty – skóra Spłonął żywcem dziewiętnastego czerwca 1996 roku w namiocie. Ale był potężnie pijany , bo obchodził swoje trzydzieste piąte urodziny . Nazywał się Giena Jakowlew, był przyrodnim bratem Pawła, który zastrzelił się trzy miesiące wcześniej. Tak jak on nie miał żony i dzieci, więc urodziny świętował tylko z kolegą pasterzem, a kiedy ten poszedł do siebie, od piecyka zapaliły się skóry reniferów na podłodze. Tak więc w brygadzie numer jeden zostało ośmiu pasterzy . Dziesiąty – gardło Sasza Lichaczow miał dwadzieścia osiem lat. Też żył w tajdze sam jak palec. Umarł z przepicia w swoim namiocie w połowie tego najstraszniejszego w historii brygady roku. Zostało ich siedmiu. CIOCIA WALA – Była naszym postrachem – mówi Lena Kolesowa – prawdziwym potworem. Najgorszym wychowawcą w szkolnym internacie dla Ewenków. Baliśmy się jej jak złego ducha z tajgi. Miałam osiem lat, kiedy rodzice przywieźli mnie do Bamnaku i oddali cioci Wali. Dwa miesiące nie przestawałam płakać. Nie znałam jednego słowa po rosyjsku, a w naszym języku nie pozwalali nam rozmawiać. Przez pierwsze dni dzieciaki chodziły w ubraniach, w których przyjechały z tajgi. Na nogach miały unty ze skóry reniferów, z których obficie sypała się sierść. – Ciocia Wala lubiła złapać malucha za kark i zamieść mu głową podłogę. Nienawidziła Ewenków. Potem wszystko nam zabrali. Tajożne kurtki, unty , zabawki, pamiątki i dali dziecięce waciaki, walonki, przybory szkolne i książki. Tak było co roku. Kiedy byłam w czwartej klasie, uciekłam w zimie z internatu i zamieszkałam w pustym domu rodziców, którzy byli w tajdze.
    Przyjechali z internatu i zabrali mnie z powrotem, ale znowu uciekłam, to zabili drzwi i okna deskami. Uciekłam jeszcze raz, odwaliłam deski, ale znowu mnie zabrali. I tak sto razy . Bywało już, że ciocia Wala przywiązywała mnie na noc do łóżka, to uciekałam w dzień ze szkoły . Obrusili nas na siłę, a teraz się dziwią, że straciliśmy swoją kulturę, zapomnieliśmy języka. – Nawet skór nie umiecie wyprawiać. – Bo zagnali nas do sowchozu i wszystkiego oduczyli, wszystko dawali. Ubrania, domy , jedzenie, a drewno przywozili do chałupy pocięte i porąbane, że tylko wkładać do pieca. Syberię zamieszkuje czterdzieści pięć małych, rdzennych narodów, nie licząc tych wielkich, jak Buriaci, Tuwińcy czy Jakuci, których jest pół miliona. W sumie są ich tylko dwa miliony i wszędzie poza Republiką Tuwy są mniejszością narodową. Ewenków jest trzydzieści pięć i pół tysiąca, ale zaledwie piętnaście procent z nich zna swój język. To jeden z większych narodów, bo na przykład Eńców zostało tylko dwustu trzydziestu siedmiu, Alutorów – dwunastu, Kereków ośmiu, spośród trzystu czterdziestu sześciu Oroków zaledwie troje mówi swoim językiem, a z dwustu siedemdziesięciu sześciu Tazów – żaden. Nawet dzieci Leny mówią tylko po rosyjsku. – Dlaczego nie pozwalała pani małym Ewenkom rozmawiać w swoim języku? – pytam Walentynę Cajtak, czyli ciocię Walę, która po przejściu na emeryturę ciągle mieszka w Bamnaku. – Ja tylko nie pozwalałam, żeby na stołówce Ewenkowie i Rosjanie siedzieli przy oddzielnych stołach. Sadzałam co drugiego. Po sześcioro dzieciaków przy stole. – Żeby nie mogli pogadać po swojemu? – zgaduję. – Nasze dzieci, ruskie, nie mogły w ich języku. A wiecie, jacy ci mali Ewenkowie byli szczęśliwi, kiedy dostawali walonki i mogli chodzić ubrani jak inne dzieci? – Dlaczego Ewenkowie tak się zabijają? – pytam tę starą radziecką pedagog. – Wódka! I od razu łapią za noże. Kobiety nawet. U nich, jak która kogoś
    nie zabije, to nie Ewenka. Najlepiej Ruskiego. Jak się krwi napije, już jest swoja. Sama Ewenka mi mówiła, moja pomoc w internacie. Okna w domach powybijają, wszystko połamią, poniszczą, potem idą do sowchozu albo sielsowieta, żeby im remont zrobili. Albo opije się taki, usiądzie na środku drogi i siedzi. A samochody muszą objeżdżać. A jeden głupi upił się i tak samo usiadł na torach. Myślał, że pociąg też go objedzie. Bamnacki chłopak. Cały dzień jechał do magistrali, żeby posiedzieć na torach. – Co z nim? – Nogi mu obcięło – śmieje się ciocia Wala. Jedenasty – piersi Na początku 1997 roku, po odsiedzeniu dwudziestoletniego wyroku za zabójstwo, z więzienia wyszedł Sasza Romanow z Bamnaku. Od razu pojechał w tajgę odwiedzić kolegów, a potem zastrzelił ich w namiocie z karabinu, który chciał im ukraść. Bardzo szybko został złapany . Skazano go na śmierć, ale wyroku nie wykonano, bo od kilku miesięcy obowiązywało w Rosji moratorium na karę śmierci. Wśród trzech zabitych był Siergiej Romanow z brygady numer jeden. Miał dwadzieścia sześć lat, żył samotnie. Ofiara i zabójca nie byli spokrewnieni. I tak w brygadzie zostało sześciu pasterzy . Wtedy gubernator obwodu amurskiego wezwał Lenę Kolesową, liderkę bamnackich Ewenków. – I mówi, że jak jestem taką ewenkijską patriotką – opowiada Lena – to żebym wzięła w dzierżawę cały sowchoz z dwiema fermami, obwodem łowieckim i stadem reniferów, których zostało już tylko siedemset. Nie chciałam takiego trupa z długami, w którym dyrektorzy i buchalterzy ukradli wszystko, co dało się sprzedać, ale się zgodziłam, żeby mój naród nie stracił roboty . W pierwszej kolejności w zdziesiątkowanej brygadzie numer jeden przyjęła do pracy czterech młodych pasterzy . Znowu było ich dziesięciu. Dwunasty – gardło
    Ale zaledwie przez kilka dni. Bo już osiemnastego lutego zjechał do wioski Klim Romanow. Legendarna postać. Wybiegł kiedyś w środku nocy z namiotu w tajgę. Był po potężnym pijaństwie, ale już trzeźwiał. Nie włożył butów, więc jego dwaj nastoletni synowie pognali za nim. Nie mogli go znaleźć, bo Klim ukrył się na rzecznej wyspie. Chłopcy postanowili wrócić za dnia, ale rano przyszła powódź i zalała całą wyspę. Trzy doby nie można było się na nią dostać, a kiedy woda zeszła, synowie poszli odszukać ciało ojca. Ale Klim przetrwał. Trzy doby przesiedział w mrozie na drzewie, a za prowiant miał tylko butelkę wódki i jeszcze ukochanego psa na rękach. To postać legendarna także dlatego, że nie miał szczęścia do kobiet, a w zasadzie to on przynosił im pecha. Pierwsza była Żenia, która wniosła do małżeństwa nieślubnego syna Witię, a potem urodziła mężowi Arkadija. Niedługo później Klim przyłapał żonę z obcym mężczyzną w łóżku, a konkretnie na stosie reniferowych skór. Więc ją zastrzelił, odsiedział pięcioletni wyrok, a po wyjściu z więzienia ożenił się z młodszą o piętnaście lat Anną. Żyli szczęśliwie, ale niezbyt długo. W ich obozowisku w tajdze zjawił się młody weterynarz Andriej, rosyjski chłopak z miasta. Drzewo, które ścinał, runęło na namiot i zabiło Annę. Trzecia żona Klima miała na imię Lidia. Osiemnastego lutego 1997 roku wyprawiła mężowi hucznie pięćdziesiąte urodziny , ale jubilat jakoś nie mógł przestać pić i dwudziestego trzeciego lutego, w Dzień Obrońcy Ojczyzny obchodzony w Rosji jako Dzień Mężczyzny , w księdze zgonów miejscowego szpitala przy jego nazwisku Natalia Borisowa napisała: „Zatrucie alkoholowe”. To bardzo osobliwe święto, obchodzone dokładnie tak samo jak ósmy marca, kiedy świętuje się w Rosji Dzień Kobiet, to znaczy jak ogólnonarodowy konkurs picia wódki. Rzecz jasna tylko dla mężczyzn. Niedługo potem umarła trzecia żona Klima. W brygadzie numer jeden było już tylko dziewięciu pasterzy . Trzynasty – szyja Ale tylko przez jeden dzień, bo dwudziestego czwartego lutego, na wieść o śmierci przybranego, ale bardzo kochanego ojca, w tajdze powiesił się na
    drzewie dwudziestoletni Witia Romanow. To było ich ośmiu. Czternasty – głowa Arkadij Romanow, zdrobniale zwany Arkaszką, bo taki młody i malutki, stracił matkę, ojca, a na koniec przybranego brata. Byli z Witią nowi w brygadzie, mieszkali w jednym namiocie. Arkaszka miał osiemnaście lat i był straszliwie sam. Dwudziestego czwartego lipca 1998 roku strzelił sobie w głowę z karabinu – tego samego, z którego przed laty ojciec zastrzelił jego matkę. Zostało siedmiu. DZIURA W GŁOWIE – Straszne – wyrywa mi się, bo nie mogę słuchać kolejnej opowieści ze śmiercią w roli głównej. – A nuże jak straszne! – zawodzi Lena Kolesowa. – Można zwariować, a my musimy tu żyć! A to tylko jedna brygada, a były trzy takie! I w każdej to samo! Parę miesięcy temu samobójstwo popełnił dziewięcioletni chłopiec! Bo padł jego renifer. A ile dzieci żyje bez rodziców. U mnie też. Dlatego jestem w rozpaczy , bo nadchodzi nieuchronne, a tu nic niezałatwione. – Lena, masz dopiero pięćdziesiąt lat. – Ale czuję, że zdrowie się kończy . Boję się. Bo Alina ma dopiero dwanaście lat, a Saszka piętnaście, do tego włóczy się z ruskim chłopakiem. Bo Wowka i Rostik siedzą w kucki cały dzień przy piecu, palą papierosy i dmuchają do popielnika. Potem do rana gapią się w telewizor, śpią do południa, a jak zabraknie opału, głowią się, skąd wziąć dwa tysiące rubli (dwieście złotych), bo tyle kosztuje wywrotka drewna, chociaż tuż za ich płotem wiosenna powódź wyrzuciła na brzeg tysiące wspaniałych, potężnych pni. Trzeba tylko porżnąć i porąbać. To już wolą kupić od kolegi starego psa, którego na wyrębie u Koreańczyków (bo dla nich to przysmak) wymienią na drewno gotowe do palenia. Tylko trzeba wynająć ciężarówkę i pojechać pięćdziesiąt kilometrów w tajgę. Długo rachowali i wyszło, że się nie opłaca. Pieniądze trochę mniejsze, ale stracą cały dzień.
    Chłopaki są przyrodnimi braćmi. Jeden ma dwadzieścia sześć, drugi dwadzieścia cztery lata. Są u Leny od dwudziestu lat, dziewczyny – od jedenastu. Wszyscy są panieńskimi dziećmi trzech sióstr Leny , które piły , porzuciły potomstwo i ruszyły w świat za mężczyznami. Matka Saszy już nie żyje. Upiła się i usnęła w zimie na ulicy . W domu była jeszcze jedna dziewczyna, ale Lena wydała ją już za mąż. – A ich ojcowie? – pytam. – Oni nie mają ojców – mówi z dąsem. – Zresztą u Ewenków niewielu ich ma. Nie dożywają. A matka Aliny to była moja ukochana siostra Lila. Miała pięć lat, a ja osiemnaście, kiedy umarła nasza matka. Źle ją wychowałam, trzeba było lać, pilnować, żeby się nie włóczyła, ale miałam już pracę i dwóch własnych synów. Teraz dzwonią do mnie ze szpitala, żebym wzięła jeszcze Lenoczkę, córkę mojego syna Sławy , bo jej matka znowu chla. Przecież nie zdążę odchować! Ja już za stara, a Saszka za młoda. – To co z nią? – Pójdzie do domu dziecka w mieście. Chyba że weźmie ją Rimma Salnikowa, szpitalna praczka, pierwsza żona Sławy , z którym ma dziewięcioletniego syna Wiktora. – Chcesz wychowywać jej dziecko? – pytam. – Przecież ukradła ci męża! – To nic – szepcze Rimma. – Sama nie mogę mieć więcej dzieci, a tak byłby brat i siostra. Ojca mieli jednego. Trzy lata byłam ze Sławą i odeszłam. Jechał w tajgę, znikał na trzy , cztery miesiące, potem wracał i pił bez przerwy . Zaczął, kiedy miał czternaście lat. – Pił w waszym domu? – Co ty?! Gdzieś wychodził. A potem szedł spać do matki. Wracał, jak był trzeźwy . Kiedy zaczynało się najgorsze. Biała gorączka. Ona przychodzi potem, po przepiciu. Coś widzi, coś słyszy . Kiedyś strasznie bolała go głowa. I jemu coś powiedziało do ucha: „Weź broń i zrób sobie dziurę w głowie, to ból wyleci”. Złapałam za karabin w ostatniej chwili. Albo głos mówi Sławie: „Wyjdź z domu i biegnij, biegnij, biegnij...” To leciał i strzelał do zwierząt, których nie było. Widział czorty . Widział ojca, który dawno umarł. – A można z takim rozmawiać? – Można. To trzeźwy , jakby normalny człowiek, ale ma dziwne, martwe
    oczy . Bezmyślne spojrzenie. Takie ogromne, rozszerzone źrenice, nawet jak wychodzi na światło, na śnieg. Kiedyś budzi mnie w środku nocy , sadza przy piecu i prosi, żebym z nim rozmawiała, żeby nie słyszał gnomów, tych małych złych ludzików, które gadają mu straszne rzeczy . Potem, jak już mu przechodziło, śmiał się z tego, ale ja wiem, że umierał ze strachu. Ja też. – A jak odeszłaś z synem – pytam – łaził za tobą, skamlał jak sobaka, żebyś wróciła? – O, nie! Kochał nas, ale u nich tak nie bywa. To ludzie tajgi. Strasznie dumni. Powiedziałam: „Ja albo wódka”, a on wybrał wódkę. – I Swietę. – Dziewczynę z domu dziecka – mówi wyniośle. – Ale Ewenkę, bo ja nigdy nie byłam swoja. Bo Ruska! Syn mnie pyta, kim ma być, jak dorośnie. Ewenkiem czy Ruskim? A ja wiem, że jedyna szansa dla niego to uciekać stąd. Tu nie ma nic dobrego. Ale on już marzy , żeby pojechać w tajgę. Napolować się. Jak ojciec! Co za diabeł ich tam ciągnie!? Piętnasty – głowa W końcu 2004 roku sowchoz Udarnik ostatecznie wyzionął ducha. Tereny po upadłym gospodarstwie państwo wydzierżawia rosyjskiemu oligarsze ze stolicy prowincji. Od tej pory wszyscy muszą mu płacić za każdego upolowanego łosia, renifera, sobola. Lena Kolesowa mówi, że w ten sposób Rosjanie ukradli ziemię Ewenków. Dwieście siedemdziesiąt sześć ostatnich sowchozowych reniferów Lena dzieli między pasterzy brygady numer jeden. Jednym z siedmiu ostatnich jest jej syn Sława. Jeszcze w starym roku ruszył ze Swietą w tajgę. Pili od sylwestra do wyczerpania zapasów. Oprzytomniała czwartego stycznia. Sława leżał obok niej. Kula rozniosła mu całą twarz. Strzelał z karabinu na grubego zwierza. Jeszcze miesiąc Swieta leżała z nim w namiocie na jednym posłaniu ze skór. Nie jadła i nawet nie paliła w piecyku, bo okazało się, że jest postrzelona w nogę i nie może się ruszać. – Nie mam pojęcia, co się stało – mówi Swieta Kirowa. – Byłam strasznie
    pijana. – Sława wiedział, że jesteś w szóstym tygodniu ciąży? – Wiedział i bardzo się cieszył. Kochał życie. Taki łagodny , spokojny . Nigdy nawet nie krzyczał, nie przeklinał, ale strasznie cierpiał z powodu swojego brata. Że taki chuligan. Dokładnie tego samego dnia, kiedy Sława popełnił samobójstwo, on w wiosce zastrzelił rosyjską dziewczynę. W tajdze spraw nie pojmiesz. Swietę uratował stryj Sławy , który przyjechał w odwiedziny . To prawdziwa dwudziestosześcioletnia piękność. Egzotyczne cudo pokancerowane przez wódę. Zmysłowe usta, wydatne kości policzkowe, nadzwyczajnie wysoka jak na Ewenkę. Ale najbardziej niezwykłe są jej długie i piękne dłonie, z delikatnymi, kruchymi palcami, od których nie można oderwać oczu, bo skąd takie u żony pasterza? – Chcą ci zabrać córkę – mówię. – Jeszcze raz dostałam ostatnią szansę. – Lena mówi, że mała podobna do ojca. – Ale jak zacznie się szlajać i pić wódkę, to sama ją zabiję. Z byłej brygady numer jeden zostało sześciu pasterzy . Szesnasty – siedemnasta To Władymir Romanow i jego żona Lidia Tymofijewa, rodzice tego Saszy , który zastrzelił Siergieja z ich brygady , za co został skazany na karę śmierci. W połowie 2005 roku wracali z wioski do swojego obozu w tajdze. Zatrzymali się na popas. Odnaleziono ich po roku. Ciała porozrywały niedźwiedzie, reszty dokonały muchy , więc nie można było ustalić przyczyny śmierci. Do drzewa były przywiązane szkielety ich reniferów. Ludzie podejrzewają, że Lidia i Władymir strzelali do siebie. Każde miało ponad sześćdziesiąt lat. Zostało czterech pasterzy . Osiemnasty – piersi Ewenkijska melina w sowchozowym czworaku tym się różni od innych pijackich melin na świecie, że wśród szmat, butelek, okruchów, papierów,
    zasyfionych talerzy z petami wszędzie walają się rybie łby . Jest zimno, śmierdzi i brzydzisz się usiąść. Trzy zalane w trupa baby i czteroletni Władik w walonkach. Raisa to kuzynka, Wika – siostra, a Tina – narzeczona Olega Zacharowa z brygady numer jeden. Kiedy przed laty męża Tiny przywaliło w tajdze drzewo, które sam zrąbał, razem z synem Władikiem przeniosła się do namiotu Olega. Kiedy poprosił ją o rękę, uciekła do wioski. W końcu grudnia 2005 roku pasterz wyszedł z namiotu i z miełkaszki strzelił sobie w klatkę piersiową z lewej strony . Miełkaszka to karabin małego kalibru do polowania na zwierzęta futerkowe. Oleg miał czterdzieści dwa lata. – Przecież nie uciekłam od niego – bełkocze Tina – tylko usiadłam tyłkiem na piecyku i musiałam do lekarza. Ma trzydzieści cztery lata, a wygląda, jakby była dwa razy starsza. Przez rok pracowała w miejscowej piekarni, ale kiedy zapijała, w wiosce nie było chleba, więc wygnali ją z roboty . Zostało trzech. WALENTYNKI Smutny poranek. Czternasty lutego, walentynki. Przy śniadaniu Lena dostaje wiadomość, że nie żyje Wania Zatyłkin, który studiował w Petersburgu pedagogikę. Powiesił się w akademiku. Podobno nieszczęśliwa miłość. Miał dwadzieścia lat. Ewenkowie bardzo źle znoszą dalekie wyjazdy z domu. Szczególnie źle adaptują się w miastach. Kiedy jadą na naukę, najczęściej jej nie kończą, zaczynają pić i wracają bez wykształcenia. Siedzimy więc z Leną w kuchni i przy sałatce z surowej ryby spokojnie, bez łez (bo tu nie ma miesiąca, żeby nie dotarła taka wiadomość) opłakujemy Wanię. Wpadają Tania i Masza, córki Leny Safronowej z brygady numer jeden, która zapiła się na śmierć dwanaście lat temu. Zjechały z rodziną do wioski po prowiant i – jak zwykle u tajożników bywa – wszyscy potężnie zapili, wpadli w ciąg, a dzieci Maszy trafiły do szpitala. Masza błaga, żeby odwieźć ich do obozu w tajdze, bo z miasta przyjechała milicja z komisją,
    żeby zabrać jej córkę i syna do domu dziecka. Przed rokiem ta sama komisja zabrała dwoje dzieci Tani. W kilka minut łazik Leny jest gotowy do drogi. Za kierownicą Rostik, jej przybrany syn, obok ja z pięcioletnim Igorem i trzyletnią Katią na kolanach. Z tyłu Tania ze swoim Borką, Masza z Dańką i jego brat Maksim z pokiereszowaną gębą. Wszyscy zalani w trupa albo w stanie przejściowym do kaca. – Po jakiego czorta w tyle narodu przyjechaliście po prowiant? – pytam Maszę, kiedy za Bamnakiem zjeżdżamy na zamarzniętą rzekę. – Żeby odpocząć. Wódki popić. Osiem miesięcy we wsi nie byliśmy . Ale wracamy szybko, bo tutaj pomrzemy . Bo będziemy pić bez przerwy . Cały dzień jedziemy korytem rzeki, ale zatrzymujemy się co godzina, bo pasterze muszą się napić. W wielkiej plastikowej butli mają spirytus techniczny rozrobiony do mocy trzydziestu procent. Nie jedzą. Łapczywie wlewają w siebie wódkę, jakby bali się wytrzeźwieć, przerwać ciąg, ale najgorzej wyglądają Masza i Borka, którzy już nie piją. Przerażone, nieprzytomne oczy pełne obłędu. Nawet nie mrugają powiekami. Ich obozowisko to też melina, tyle że wędrowna, objazdowa. Wszędzie walają się góry brudnych garów, ogryzionych gnatów, rogów, racic, zamarzniętych na kość psich i ludzkich gówien. Z drzew gapią się zamarznięte oczy zabitych reniferów. Bo mózg, chrapy i oczy to największy przysmak, więc pasterze wieszają rogate łby na drzewach, żeby psy do nich się nie dobrały . Przed nocą wszyscy siadamy w namiocie Maszy i Dańki. Dziewczyna ma dwadzieścia cztery lata i już trzeciego męża. Poprzedni, Dima Jakowlew, ojciec Igora i Katii, był pasterzem w brygadzie numer jeden. Od upadku sowchozu prowadził prywatną wojnę z potężnym kartelem poszukiwaczy złota Wostok. – Renifery zawsze cielą się w tym samym miejscu – opowiada Masza. – Im bez sensu gadać, żeby gdzie indziej. Zawsze pójdą tam, gdzie same przyszły na świat i gdzie same zawsze rodziły . Tego nie da się ich oduczyć. Sto lat do tyłu albo i więcej wybrały sobie rzekę Jałdę, a oni zaczęli tam kopać złoto. – A Rusek wszystko zamorduje, żeby się nażreć mięsa – włącza się jej
    mąż. – Udają, że nie odróżniają dzikich reniferów od naszych, chociaż wszystkie domowe mają powiązane wstążki i kołki na szyjach, żeby daleko nie odeszły . – To mój Dima idzie do nich – ciągnie Masza – i tłumaczy , prosi nawet, żeby nie ubijali tych naszych matek, bo one mogą tylko tam, a oni śmieją się, a ten ich naczelnik, taki potężny , wstrętny ruski chłop, mówi, że niczego nie możemy im zabronić, bo to ruska ziemia, a nie nasza. Drugiego roku tej wojny przegnaliśmy stado sto pięćdziesiąt kilometrów za góry , a i tak siedem matek uciekło rodzić nad Jałdą. Wybili co do jednej. Dima oszalał. Złapał karabin i pognał do ich obozu. Obił mordę naczelnikowi, a potem strzelał, ale żeby postraszyć tylko. Po tej strzelaninie Dima ukrył się w tajdze. Milicja ścigała go nawet przy użyciu śmigłowców, ale byli bez szans, bo człowieka tajgi może wytropić tylko inny człowiek tajgi, ale nikt się nie zgłosił na przewodnika. Milicja ogłosiła, że Dima to groźny zabójca. Piętnaście lat wcześniej zastrzelił swoją pierwszą żonę. Dziewiętnasty – piersi Którejś nocy w końcu 2006 roku Dima wyszedł z namiotu i strzelił sobie w pierś. – Mówił, że idzie za potrzebą – przypomina sobie Masza. - Nie miał już siły walczyć. Zostawił żonę i dwoje małych dzieci. Miał trzydzieści sześć lat. Dwóch. Dwudziesty – gardło W tym czasie z wioski do swojego obozu w tajdze wrócił Wasilij Jakowlew. Tęgo popił, więc dowlókł się resztką sił i umarł. Miał pięćdziesiąt lat. Jeden. Dwudziesty pierwszy – skóra Pod koniec 2007 roku Igor Lichaczow, ostatni żyjący członek pasterskiej brygady , wracał z miasteczka przez jezioro. W połowie drogi na lodzie leżała martwa wrona. Skąd się wzięła? Leciała, leciała i spadła? Umarła w
    locie? „Biała tafla, czarny ptak – to na pewno jest zły znak”. Z tych nerwów wstąpił do Leny Kolesowej, żeby o tym opowiedzieć. Przy okazji pożyczył cztery kanistry z benzyną. Następnego dnia z kolegą, bratem Wołodią i jego synem Dymitrem pojechał w tajgę. Byli pijani. Palili. Nawet nie zdążyli otworzyć drzwi, kiedy tuż za wioską samochód eksplodował. Z miasteczka przyjechali milicjanci, ale byli tak pijani, że niczego nie mogli zbadać. W księdze zgonów doktor Natalia napisała: „Nieszczęśliwy wypadek, przyczyna nieustalona”. Na stypie po pogrzebie zapił się na śmierć trzeci z braci Lichaczowów. Igor miał trzydzieści sześć lat. Żył samotnie. I tak w szesnaście lat z pasterskiej brygady numer jeden sowchozu Udarnik nikt nie został przy życiu. Próba generalna To była lodowata, niespokojna noc z ujadaniem psów, które czuły obcego, nocnymi lękami dzieci i pijackimi amorami Maszy i Dańki. Rano gospodarz rozłupuje siekierą łeb renifera, bo smażony mózg to najlepsze lekarstwo na białą gorączkę. – Jak z karabinu strzelić sobie w pierś? – pytam znienacka przy jedzeniu. – Trzeba by mieć strasznie długie ręce. Dańka odkłada łyżkę. Bez słowa bierze karabin i wychodzi z namiotu. Repetuje. Łapie za lufę, opiera ją o pierś, spustem zahacza o gałązkę modrzewia, pociąga. Trzask! Aż mi. Aż mi pociekło po krzyżu, chociaż trzydzieści stopni mrozu. Nie był nabity . Żadnych emocji, jakby to ćwiczył każdego dnia. Udomowili tę śmierć jak psa albo renifera. Mieszkają w jednym namiocie, razem piją, śpią i jadają. Nawet razem chodzą się wysrać. Można sobie wyobrazić, jaki dobrobyt zapanuje, jeśli narody przestaną tracić swe siły na wyścig zbrojeń, a poświęcą je na tworzenie dóbr pokojowych. Stymulatory wzrostu umożliwią na przykład uzyskanie w ciągu roku dwóch zbiorów ziemniaków, wyhodowanie głów kapusty o średnicy przekraczającej metr lub metrowej długości marchwi.

Stachu nie zrozumiałeś jak zwykle… lollollol Poczytaj sobie jeszcze raz:
http://kf-ukf.iq24.pl/podglad_posta.asp?id_komentarza=2541553
http://kf-ukf.iq24.pl/podglad_posta.asp?id_komentarza=2541563
Myśl, myśl… lol

Stachu, czytasz tam coś o silosach?
Stachu doprowadzić to Ty się sam możesz, już Ty dobrze wiesz dokąd…
_________________

https://inwentarz.ipn.gov.pl/advancedSearch?q=stanis%C5%82aw+urbanowicz+g%C4%85sior
Mam dwa konta, drugie to „sq4ctp”. Podobne nicki – to nie ja.
StachuSP95094KA„Lampowiec”:http://kf-ukf.iq24.pl/default.asp?grupa=162755&temat=479995
NazwiskoUrbanowicza:http://kf-ukf.iq24.pl/podglad_posta.asp?id_komentarza=2589831
http://kf-ukf.iq24.pl/default.asp?grupa=165377&temat=481108
Kto chce zostać Staśkiem?
Stachu? Powypisuj sobie wszystkich Czarkowskich z inwentarza IPN...
  
pepe
12.05.2018 09:51:29
poziom 6

Grupa: Użytkownik

Posty: 841 #2544553
Od: 2017-9-10


Ilość edycji wpisu: 1


Kurka wodna, czy ja tu do jakiegoś "kanonu" przechodzę, że moje posty są archiwizowane i używane
w formie artyleryjskiej, że tak powiem? oczko
  
5PIAP
13.05.2018 19:24:02


Grupa: Użytkownik

Posty: 25 #2545084
Od: 2018-5-10

Przejdz do góry stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

  << Pierwsza      < Poprzednia      Następna >     Ostatnia >>  

HOME » POGADUCHY KRÓTKOFALOWCÓW » O BIAŁEJ GORĄCZCE POCZYTAJ SOBIE TUTAJ:

Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!!


TestHub.pl - opinie, testy, oceny